niedziela, 18 kwietnia 2010

Schodami w górę, schodami w dół

Wszyscy zapewniali mnie, że mam jeszcze dużo czasu, kiedy wypijaliśmy ostatnie łyki naszych drinków pod Carpenters Arms a przecież później spędziliśmy jeszcze parę godzin w Beach Blanket Babylon


Wbiegłem szybko pod górę ruchomych schodów do połowy ich długości, kiedy zorientowałem się, że one jadą w dół…cóż zdarza się szczególnie w pośpiechu, po imprezie lub kiedy próbujemy złapać ostatnie metro, które dawno odjechało (w sumie to nic dziwnego kiedy biegnie się w przeciwnym kierunku haha)...Czasami jest tak, że to co widzimy nie jest tym co myślimy, albo to co myślimy nie jest tym co widzimy…filozoficznie z rana się zrobiło…


…parę godzin wcześniej wchodząc do BBB zostaliśmy wycałowani przez Maitre’d i usadzeni przy barze, gdzie (ku naszemu zdziwieniu) zostaliśmy lekko zignorowani przez nazbyt przejętych swoją gwiazdorską rolą barmanów. Wszystko się zmieniło kiedy pojawił się właściciel oferując nam darmową butelkę wina jako rekompensatę za zachowanie swoich pracowników. Wieczór nabierał tempa. Chwilę później przeniósł się na poziom prędkości, którymi ja generalnie nie operuję - Elliott przedstawił mnie jako fotografa FHM!! (przecież ja tylko wiem co to jest aparat!!!) nie tracąc wątku podchwyciłem temat ( jak mówiłem wcześniej nie byłem w stanie protestować) i opowiadałem o “swojej” pracy w biznesie a raczej o Feliksie Dennisie, któremu Boss podobno pożyczył pieniądze na rozkręcenie fanzina z plakatami zespołów w latach 70-tych a co parę lat późnoej przerodziło się w jedno z większych wydawnictw, wydających Maxim’a , FHM i parę innych…rozgadałem się, Robert (właściciel) stracił swoje podejrzliwe spojżenie i poprosił nas o skosztowanie jego ulubionego wina…nie wypadało odmówić.


Jak już mówiłem czasami jest tak, że to co widzimy nie jest tym co myślimy, albo to co myślimy nie jest tym co widzimy lub smakujemy. Mój dzisiejszy “sos” też jest takim tworem, który wygląda jak majonez a nim nie jest, ma jego konsystencję a smakuje inaczej. Po raz kolejny taki sam a inny:) Rouille, bo o nim mówię, to gęsty sos/puree/emulsja z ziemniaków i oliwy, który jest doskonałym dodatkiem do ryb.


Ja przygotowałem go z barweną i podałem ją na podsmażonej cukinii z pomidorowym concasse.



Filet barweny z kolendrą, koperkiem, oliwą i sosem Rouille
(2 porcje)

2 filety barweny (lub innej małej ryby morskiej)
1 drobno posiekana szalotka
1 pomidor
½ małej zielonej cukinii
2 czarne oliwki przecięte w spiralę
2 kromki bagietki
Oliwa z oliwek
Łyżeczka posiekanej kolendry
Łyżeczka posiekanego koperku
30g masła
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz


Rouille
Szczypta szafranowego pudru
3 obrane i zblanszowane ząbki czosnku
100gr ugotowanych małych ziemniaków
½ czerwonego chilli
1 żółtko (opcjonalnie)
Sok z ¼ cytryny
50-75ml oliwy z oliwek
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz


Pomidora sparz gorącą wodą, obierz ze skórki, przetnij na pół, wyjmij wodnistą część a miąższ potnij w małą kostkę. W ten sposób otrzymujesz concasse ( chef’oskie określenie – prawda, że dodaje daniu powagi hehe). Potnij cukinię w kostkę zbliżonej wielkości do concasse.


Żeby zrobić rouille, zmiksuj blenderem czosnek, obrane ze skórki ziemniaki, chilli, szafran i żółtko (jeżeli używasz) dodając powoli oliwy, żeby uzyskać emulsję podobną w konsystencji do majonezu. Dopraw solą, pieprzem i sokiem z cytryny. Odstaw w ciepłe miejsce.


Rozgrzej łyżkę oliwy i połowę masła na patelni, dodaj szalotkę i podsmaż aż zmięknie. Następnie dodaj cukinię i smaż minutę lub dwie, dodaj concasse, podsmaż minutę i dodaj zioła. Przypraw solą i pieprzem. Odstaw w ciepłe miejsce.


Na rozgrzanej patelni usmaż filety. W międzyczasie stostuj pod grillem lub na patelni kromki bagietki. Posmaruj je rouille.


Na talerzu ułóż podsmażone warzywa a na nich rybę i tosty z rouille. Udekoruj czarną oliwką.


Smacznego!

12 komentarzy:

Unknown pisze...

Tym sosem mnie zaskoczyłeś. Nie wpadłbym na taki mix. Dzięki wielki. Ciekaw jestem czy znasz jeszcze jakieś jego wersje. pozdrawiam

Ania Włodarczyk vel Truskawka pisze...

Fajnie, że znów jesteś, Arek :) Na lekko skacowaną niedzielę lektura Twego postu jest jak kubek wody z cytryną i sokiem dla mego podniebienia :)

Sos fajny, al ejeszcze bardziej podoba mi się jego nazwa - rouille - brzmi bardzo professional, trzeba zapamiętać :)

Ciepłe pozdrowienia ślę!

Maja Miusow pisze...

wyglada swietnie;) tylko kolendre musialabym czyms zastapic, bo jej nie znosze. jestem ciekawa co robisz gdy ucieknie ci ostatnie metro?:P pozdrawiam

Unknown pisze...

Roztargnienie czy pośpiech... _Ostatnio umyłam zęby... kremem do nóg. Co gorsza zorientowałam się dopiero, gdy szczoteczka zaczęła mi się ślizgać po zębach. Gdy w końcu dotarło do mnie co robię, to dostałam takiego ataku śmiechu, że spóźniłam się do fabryki.

Barweny nie lubię. Za mocno jedzie ryba. Co wcale nie znaczy, że nie zrobię z jaką inną :)

Kasia pisze...

Przepysznie!

arek pisze...

Korzystając z uprzejmości "cenzora" (dla niewtajemniczonych mam problemy techniczne z wpisywaniem komentarzy pod wlasnymi postami:)
odpowiadam uprzejmie na cudne komentarze.
Po pierwsze zniknalem nagle ale tesknilem nieziemsko za blogowaniem kontaktem z Wami:)

Bareya,
niestety nie znam innej odmiany tego sosu, ale podejrzewam, ze smialo mozesz poeksperymentowac.

Aniu,
witaj w klubie skacowanych...oj ciezko sie dzisiaj pracowalo...na szczescie barmani przyslali pare szklaneczek prosecco co zdecydowanie zlagodzilo bol hahaha
A fetysz zwiazany z nazwami dan lub ich skladnikow tez lubie hehe

Maju,
jasne zamien kolendre na to co lubisz;) a kiedy ucieka ostatnie metro wybieram sie w turystyczno-krajoznawcza wycieczke autobusami :)

Anushko,
pieknie! uwielbiam Twoje historie!! Ryba jedzie ryba taaak i ma osci hehehe, ale rozumiem to bo ja raczej nie jadam slodkowodnych bo jada mułem...:))

Kasiu,
dokladnie tak jak mowisz! ;)

Tilianara pisze...

Twoje opowieści czyta się tak lekko, że potem przychodzi rozczarowanie, że to już koniec, za to przynajmniej smaczny koniec :)
Rybkę lubię, a ten sos robiłam kiedyś podobny, tylko że u mnie były zmiksowane ziemniaki i pietruszki ze sklarowanym masłem przetarte przez sitko, a potem mocno zmiksowane prawie na piankę - fajną toto miało konsystencję, tylko za mało wtedy posoliłam i całość wyszła nie taka - no cóż, potem nauczyłam się próbować na każdym etapie gotowania :)

Agata pisze...

Wielbiciel Choromańskiego, czy po prostu tak wyszło? ;)

Unknown pisze...

wspaniałości :) pierwsz klasa :)

Ewa pisze...

Dobrze, że jesteś z powrotem, ciekawy sos :)

Unknown pisze...

Ja tu pogratuluję wywiadu w Ugotuj to:-)
I przy okazji dowiedziałam się, że mamy tych samych idoli, w tym Redzepi, który jest mało znany poza kręgiem gourmets i profesjonalistów (ja o nim wiem z racji mojej pasji dla Danii i mojej adoracji dla AA Gilla, który pisał o Nomie;-)

Anonimowy pisze...

Nie to żebym się czepiał, przepis pierwsza klasa. Masz jednak problemy z "ż" i "rz" :)
*spojrzenie