poniedziałek, 26 września 2011

Gdyby stoliki umiały mówić…

Czy zastanawialiście się nad tym co dzieje się w restauracji po jej zamknięciu? Czy ona ma jakieś drugie życie, drugą twarz? Większość z nich po prostu stoi pusta i czeka na kolejny dzień, ale ja znam takie miejsca, które powracającym tam następnego dnia szefom i kelnerom nie koniecznie kojarzą się z numerami stołów czy daniami jakie zostały na nich skonsumowane.


Zacznijmy jednak od tego co może się zdarzyć w trakcie godzin otwarcia. W „mojej” restauracji mieliśmy a w zasadzie mamy stolik, umieszczony tuż pod sufitem z widokiem na całą salę, przy którym można usiąść po turecku lub leżeć na poduchach, nazywamy go Hippie. Kiedyś miał (co prawda przeźroczystą, ale…) zasłonkę i chętnie był okupowany przez pary. Zasłonka sprawiała wiele problemów. Prozaicznie utrudniała swoją obecnością typową pracę kelnerską lub odsłonięta w dobrej wierze ukazywała nieoczekiwane, zaskakujące i szokujące akty sztuki najczęściej miłosnej. Zasłonka została zdjęta, dlatego Hippie przestało być Hippie a coraz częściej jest dwunastką…


Kiedy wychodzi ostatni klient w uszach gra piękna cisza a świat na chwilę staje, czujemy się wolni. Po chwili muzyka zaczyna cicho sączyć się z głośników, na barze ustawiają się drinki i pijemy za…marzenia. Nic lepiej nie koi bolących nóg oraz ran na duszy i ego poniesionych w walce z wieczornym tłumem klientów niż „staff party” po zamknięciu. Można wytłumaczyć wcześniejsze nieporozumienia, ponarzekać na klientów (nie okłamujmy się, kiedy przekraczamy próg restauracji zawsze jesteśmy MY-załoga i ONI –klienci lub odwrotnie haha), czy pogłębić znajomości lub znaleźć swoją drugą połówkę (czego byłem niejednokrotnie świadkiem). On, Ona i stół numer dziewięć to był romans ostatniego dnia. Oboje wyjeżdżali z Londynu, Ona w podróż po Europie a On dookoła świata, iskrzyło między nimi od tygodni wybuchło nagle…
Ostatnio nie mamy zbyt wielu romansów, no może poza tym jednym do moich azjatyckich żeberek. Kocha je załoga a klienci bez zażenowania oblizują palce przy stole.


Dalekowschodnie żeberka „palce a nie pałeczki lizać”
(4-5 porcji)

2kg żeberek
220ml soku wyciśniętego z pomarańczy
90ml ciemnego sosu sojowego
4-5 łyżek płynnego miodu
6cm korzenia imbiru obranego i pociętego w plastry
4 gwiazdki anyżu
6 strąków/orzeszków zielonego kardamonu
6 ząbków czosnku, lekko rozgniecionych
1-2 papryczki chilli

Rozgrzej piekarnik do 170ºC.

Żeberka potnij na pojedyncze lub podwójne kawałki i ułóż w głębokiej blasze do pieczenia. Wymieszaj ze sobą pozostałe składniki, zalej powstałą zalewą żeberka, wymieszaj i przykryj blachę folią aluminiową. Wstaw do piekarnika na 2 godziny.

Zdejmij folię, zwiększ temperaturę do 220 ºC i piecz przewracając i polewając mięso zalewą przez 50-60 minut aż sos zgęstnieje a żeberka będą zglazurowane.

Podawaj z ryżem i zieloną fasolką szparagową.

16 komentarzy:

Amber pisze...

Czytałam Twoją opowieść o życiu restauracji ,po' z zapartym tchem!
Ja niejednokrotnie myślałam,co dzieje się po zamknięciu lokalu,kiedy zapada cisza.Kiedy zespół z ulgą żegna ostatnich klientów.Fascynujące chwile.
Żeberka takie,że mmmmmmmmmm....
Chciałoby się więcej i więcej.
Dobrego dnia!

Monika pisze...

Dobre jedzenie i miłość bardzo idą w parze :) Szkoda tej zasłonki ;) Żeberka rewelacja, tym większa że nie trzeba ich marynować. Sprawdzimy Arku, sprawdzimy :)

Unknown pisze...

Ha, ha, "sztuki, najczęściej miłosnej":-D
Przypomniałeś mi nasze staff parties, zresztą geograficznie całkiem niedaleko od "Twojej" restauracji, tyle, że w pubie:-) Podział na "my" i "oni" (klienci aka bloody customers) funkcjonuje wszędzie, pewnie nawet w The Fat Duck;-)

Majana pisze...

Lubie sobie CIebie poczytać:))..
A żeberka pysznie się prezentują.

Pozdrowienia:)

Jswm pisze...

skopiowałam :)
chyba faktycznie będą "palce lizać"

Unknown pisze...

Żeberka zawodowe a za kotarkę nie zaglądam.
Skopiowałem do swoich zbiorków.
Amazing job - Men.
pozdro

Limonka pisze...

Orientalne klimaty są kuszące. A opowieść o "drugim życiu" wciągająca. To temat na kolejnego bloga! Pozdrawiam

Kasinka pisze...

To chyba tak we wszystkich zawodach da się wyodrębnić grupy: my - oni. Tekst rewelacyjny i czytam z przyjemnością. A mięso do wypróbowania - bardzo fajny przepis.

Gosia pisze...

....na pewno ciekawa jest rola obserwatora czasami...tak wlasnie z boku ...z innej perspektywy....swietnie to napisales,a zeberka takie czy podobne po prostu uwielbiamy i palce zawsze sa bardzo oblizywane, zapisuje Twoj dalekowschodni sposob i jestem pewna tego oblizywania.....
POzdrawiam :)

Anonimowy pisze...

A u Ciebie jak zwykle smacznie, pozdrawiam :)

Ewelina Majdak pisze...

haha teraz żałuję, że nie usiedliśmy tam z Dawidem :D Przynajmniej miałbyś o czym pisać :)
Arku zazdroszczę Tobie tego życia. Wiesz zresztą.

Uściski!

aga pisze...

zrobiłam to! boże, nawet sobie nie wyobrażałam, że będą taki8e pyszne! dziękuję :)

buruuberii pisze...

Arku, ta karteczka od stolika nr 11 to naprawde bezcenne!! Odkad sporadycznie ogladam czeska wersje "Ramsay's Kitchen Nightmares" zaczelam sobie zdawac strawe jak to w restauracjach naprawde jest, a Ty prosze masz to na codzien :)) to za marzenia!

Anonimowy pisze...

Wykonalam zeberka zgodnie z przepisem i stwierdzam ze sama marynata jest swietna choc mam kilka uwag;
1. dla mnie w samym miesku brakowalo soli choc zewnetrzna warstwa byla dosc slona to w srodku jakby niedosolone ...nastepnym razem posole wczesniej miesko a potem zmyje sol z powierzchni..
2. Czas pieczenia wydaje mi sie zdeycdowanie zbyt dlugi po 90 minutacg mieso odpadalo od kosci...
a po 30 bylo niemalze zweglone ...choc i tak smakowite :)
3.trzeba odkrajac tluszcz inaczej ma sie pol brytfanki oleju z wytopionego tluszczu :)
pozdrawiam

Nina pisze...

przepis świetny! zrobiłam p- ja i goście byli zachwyceni

Aurora pisze...

Po takich wpisach czuje się syt jak po zjedzeniu żeberek :D