sobota, 19 grudnia 2009

Aromatyczna chałwa marchewkowa



Pisząc ostatniego posta przypomniałem sobie kolejne Christamas Party (tak, tak się to nazywało w mojej dawnej firmie), które było równie dobre, jak nie lepsze:)


Organizatorzy naszych imprez nigdy nie oszczędzali na atrakcjach, które miały nam wynagrodzić trudy roku i dać kopa na kolejne parę miesięcy (do kolejnej tzw. konferencji) – w końcu byliśmy najlepsi na rynku i na to zasługiwaliśmy :D.


W związku z czym było bogato he!he! – najlepsze zespoły, artyści, duuużo dobrego jedzenia, picia i jak zwykle przygotowane cztery sale tematyczne, etc.


Nauczony doświadczeniem, że zbyt duży rekwizyt może być problemem (zwłaszcza w drodze powrotnej;)), postanowiłem tego roku wtopić się w kolorowy tłum grupy Karnawał w Rio. Jednak na godzinę przed imprezą, kupiłem rastamański beret, który okazał się kluczowym elementem dalszych wydarzeń…Mój skromny beret bardzo spodobał się chłopakom z Blenders.


Kiedy się poznaliśmy, szybko okazało się, że mamy podobną kumację co doprowadziło do wspólnego zakończenia imprezy parę godzin później. W trakcie naszej mini libacji byliśmy parę razy zaczepiani przez moich współpracowników z innych regionów i zdarzało mi się przyjmować osobiste gratulacje za udany występ. Znalazł się nawet jeden czujny, który stwierdził, że mnie nie widział na scenie, ale chłopacy powiedzieli mu, że gram na samplerze i poprosili mnie o wyjaśnienie na czym to polega:).


Znajomość z Szymonem i Noskiem przetrwała przez parę miesięcy, dzięki czemu udało mi się bywać w „nieosiągalnym” dla zwykłych śmiertelników sopockim SPATiF-ie i poznać malarski dorobek mamy Szymona…


Wracając jednak do teraźniejszości, wspominałem ostatnio o uniwersyteckim party. Odbyło się ono w uznanej, szeroko komentowanej i chwalonej restauracji Brilliant w Southall (tzw. hinduskiej dzielnicy Londynu). Oprócz doskonałego jedzenia, miałem szansę obejrzeć kuchnię w trakcie pracy i spróbować chlebka naan wyciągniętego prosto z glinianego pieca tandoori.




Jednak tym co przyciągnęło moją uwagę natychmiastowo i najbardziej był słodki marchewkowy deser podawany z lodem. Postanowiłem więc go odtworzyć i zinterpretować. Oto moja wersja:)


Aromatyczna chałwa marchewkowa
(4-5 porcji)


300ml mleka
8 rozgniecionych kardamonów (tylko czarne ziarenka)
Szczypta ziaren kminu rzymskiego
50g masła (najlepiej klarowanego)
120g cukru
½ kg marchwi (startej na małych oczkach)
Sok z ½ cytryny
Garść drobno posiekanych pistacji lub migdałów



W małym rondelku zagotuj mleko z kardamonem i kminem rzymskim. Gotuj aż odparuje do ok. 100ml.


W innym rondlu roztop masło dodaj marchew i cukier i smaż na małym/średnim ogniu mieszając, żeby rozpuścić cukier. Dodaj zredukowane mleko z kardamonem i kminem (bez kożucha!). Mieszając i uważając, żeby nie przypalić gotuj do odparowania płynów i otrzymania szklistej, prawie stałej masy. Powinno to zająć ok.20-30 minut. Pod koniec dodaj sok z cytryny do smaku i odparuj. Wrzuć posiekane pistacje, wymieszaj i podawaj kiedy jeszcze ciepłe z lodami waniliowymi.


Pycha! Spróbuj koniecznie!

* Jeżeli lubisz więcej atrakcji dodaj namoczonych rodzynek.
** Można podawać również w temperaturze pokojowej lub na zimno.
***Jeżeli czyta to któryś z Blendersów- przypominam się, pozdrawiam i czekam na kontakt :)

7 komentarzy:

Ewelina Majdak pisze...

No nieźle. Super przepis i szczypta pikantnych opowieści :)
To lubię!

polka

Anonimowy pisze...

Bardzo ciekawa propozycja, na pewno do wyprobowania :)

Czyprak Antoni pisze...

Masz, chłopie, talent nie tylko do gotowania, ale i do pisania. Sądzę, że deser jest świetny, co mam zamiar sprawdzić po Świętach ;)

fellunia pisze...

Fajnie się Ciebie czyta, potrafisz poprawić humor.
Ale dzisiejsze wspomnienia takie trochę korporacyjne, te konferencje, regiony, nie zawsze byłeś kucharzem?

Komarka pisze...

:))) Piękna opowieść :) I dowiedziałam się, że zwykłym śmiertelnikiem nie jestem, bo też udało mi się parę razy "zaliczyć" SPATiF na studiach w 3mieście ;D
Ale ja o chałwie miałam! Świetny przepis! Nie mam pojęcia jak może smakować, ale już widzę ją w towarzystwie jakiegoś oryginalnego lodowego smaku :)

buruuberii pisze...

Swietny przepis Arku, jak zwykle moj klimat - kardmonowy, opowiesc nie przypomina nijak moich i dlatego szalenie mi sie podoba, ciekawe miales czasy :-)
Pozdrawiam swiatecznie!

arek pisze...

Poleczko,
dziekuje, z calego serca:) cala przyjemnosc po mojej stronie :D

Moniko,
tak myslalem, ze to zauwazysz;)

Antoni,
dzieki. Szacun.

Felluniu,
suer, o to chodzi , to moja misja zyciowa - poprawianie humoru. Dlatego juz mnie nie ma w korporacji. Zgadza sie - gotowanie to moj nowy zawod.

Komarko,
witaj w klubie "nie-zwyklych", ale...ale jest jeszcze jeden test hehe - klubokawiarnia w Gdyni hehe -zartowalem

Basiu,
fajnie, ze udalo mi sie trafic w Twoj klimat:)
Tak ciekawie bylo..ale teraz tez nie jest zle, jakos tak sie dzieje , ze ja zawsze w cos wdepne;)