czwartek, 31 stycznia 2013

Czas leczy nerwy


Pewnie już o tym kiedyś wspominałem, ale powtórzę. Jakby co, to mój błąd a niektóre błędy powtarza się wciąż i wciąż. Albo bezmyślnie albo naumyślnie, najczęściej z tego pierwszego powodu bo to drugie to już złośliwość ;) Właśnie, błędy… Wracając do wątku, w międzynarodowej a na dodatek „różno-kontynetalnej” kuchni nie można wydawać polecenia lub prośby w formie otwartej, nieusystematyzowanej i pozostawiającej jakikolwiek luz na interpretację. Mówię to bez żadnych złośliwości, należy się do tego przyzwyczaić a w zasadzie odzwyczaić używania „wiesz, tak jak robimy zawsze…”, „tak jak robisz w domu…” i wielu innych.


Ostatnio przekonałem się, że ktoś może pracować 20 lat w branży i kłaść mięso na nierozgrzany olej albo nie umieć przygotować kokilek na czekoladowe fondanty. Niby robi to średnio raz w tygodniu, ale wciąż nałożenie odpowiedniej warstwy masła i oprószenie mąką jest wyzwaniem. Zaczynam podejrzewać problemy ze wzrokiem… chociaż na pierwszy plan wysuwa mi się brak zainteresowania, przypadkowa przynależność zawodowa a co więcej brak talentu, drygu czy jakkolwiek to nazwać, który widać nawet w najprostszych czynnościach.


Kiedyś wybuchałem w takich sytuacjach, zdarzały się latające kokilki lub inne miseczki a mój wzrok wypalał dziury w fartuchu nieszczęsnej ofiary, ale czas jest świetnym lekarstwem na wszystko. Nauczył mnie spokoju (no nie tak do końca! Żeby nie było haha!) i teraz ewentualnie powiększa się kupka naczyń do zmywania i tak do skutku aż osiągniemy cel.


Dzisiejsze danie, nie wymaga żadnych szczególnych umiejętności. Wymaga czasu. Dajcie mu go dużo a ono pięknie się odwdzięczy ;)

Duszona jagnięcina z morelami, oliwkami i cytryną macerowaną szafranem
(4-5 porcji)

600g łopatki jagnięcej
3-4 łyżki pasty harissa
1 cytryna
1 łyżeczka cukru
1 łyżeczka soli morskiej
Szczypta szafranu
2 łyżki oliwy do smażenia
1 średnia cebula
2 ząbki czosnku
750ml lekkiego bulionu z kurczaka (ciepłego)
150g suszonych moreli
100g czarnych oliwek (bez pestek)
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz
Kilka gałązek świeżej mięty

Potnij mięso w równą 3-4cm kostkę, wytnij nadmiar tłuszczu i wymieszaj z harissą. Wstaw do lodówki na 5-6 godzin.

Potnij cytrynę w cienkie plastry i rozłóż na talerzu lub blasze wyłożonej folią spożywczą. Wymieszaj cukier z solą i szafranem, posyp powstałą mieszanką plastry cytryny. Odstaw na 5-6 godzin (idealnie przez noc).

Rozgrzej piekarnik do 150ºC.
Potnij cebulę w kostkę a czosnek rozgnieć. Rozgrzej oliwę na patelni, podsmaż cebulę i czosnek przez kilka minut na średnim ogniu aż będzie miękka, uważając żeby nie przypalić. Przełóż do brytfanny/głębokiej blachy.

Na tej samej patelni podsmaż mięso (porcjami) uważając, żeby nie przypalić. Przełóż do podsmażonej cebuli, zalej bulionem, dodaj plastry cytryny z powstałym sokiem i przykryj folią aluminiową.

Piecz przez godzinę a następnie dodaj morele i oliwki. Przykryj i piecz przez 30 minut, zdejmij folię i kontynuuj pieczenie przez następne 30-45 minut aż mięso będzie rozpływać się w ustach.

Sos powinien być intensywny w smaku, ale lekki w teksturze, ostro-kwaśny, pozwalający przełamać słodycz jagnięciny.

Podawaj z kuskusem i brokułami, dekorując listkami mięty.

czwartek, 17 stycznia 2013

Falancini. Ojciec z przypadku.


Nikt nie jest dobry przez przypadek  powiedział Seneka Młodszy. To zupełnie odwrotnie jak w kreatywnym gotowaniu, tutaj wiele smacznych rzeczy zdarza się przez przypadek i to bez znaczenia czy w domu czy w profesjonalnej kuchni.


Marchewka Vintage jedno z flagowych dań/składników kopenhaskiej Nomy to nic innego jak dzieło przypadku. Rolnik zapomniał wykopać w porę marchew więc mocno przerosła i trochę przemarzła. Surowa nie nadawała się do jedzenia. Oddał ją Redzepiemu (z tego co mówił Rene była tego ciężarówka), który wpadł na pomysł pieczenia jej przez długi czas w kozim maśle na niskiej temperaturze. W efekcie otrzymał marchew o „mięsnej” konsystencji i smaku przypominającym skrzyżowanie buraka z rzepą.


Czekolada Blond, najnowsze dzieło firmy Valrhona, jak łatwo się domyślić również nie jest efektem burzy mózgów. Szef Frédéric Bau, w trakcie prezentacji w Szkole Czekolady Valrhona (Ecole du Grand Chocolat) zapomniał o porcji białej czekolady stojącej w kąpieli wodnej. Podgrzewała się przez dziesięć godzin. Przed wyrzuceniem powstrzymał go tylko niespotykany kolor i zapach. Smak też był zaskoczeniem - pieczone Bretońskie kruche ciasteczka, karmelizowane mleko i nierafinowany cukier. Tak powstała okropnie droga Dulcey (£3.55-4.95/85g).


W zeszły poniedziałek potrzebowałem nowego, taniego, małego dania. W lodówce miałem nadmiar ugotowanego ryżu i zblanszowanej marchewki. Po głowie biegały mi arancini na aromatycznym marchewkowym puree, z głośników grała chill-outowa płyta, którą przywiozłem z Minorki, pogoda była usypiająca, lekko odleciałem myślami… i zacząłem robić falafel, ale bez cieciorki, ze składników na arancini, no w każdym bądź razie coś w tym stylu. Przed smażeniem przypomniałem sobie o pojemniku z kokosową panierką (dzięki Daniel!)- to uzupełniło dzieło. Moja pierwsza myśl? Fusion jak cholera! Ale cóż… W ten prosty sposób zostałem ojcem Falancini (haha!) a one okazały się absolutnym hitem!


I jak tu nie przyznać racji Markowi Twainowi, że nazwisko największego wynalazcy to przypadek?

Falancini
(4-5 porcji, ok. 30 kulek)

500g obranej marchwi
100g ugotowanego ryżu (wystudzonego)
30g startego Parmezanu lub Grana Padano
2 łyżki mąki pszennej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 żółtko
3-4 łyżki Tahini
2 ząbki czosnku (rozgniecione i posiekane)
1 łyżeczka kminu rzymskiego w proszku
½ łyżeczki ostrej papryki/ pieprzu cayenne
2 łyżki bułki tartej
2 łyżki posiekanych liści kolendry
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz
Olej do smażenia

Panierka:
Równe ilości bułki tartej (najlepiej Panko) i wiórków kokosowych

Zetrzyj marchew na grubych oczkach tarki, odciśnij nadmiar soku, wrzuć do robota kuchennego, dodaj pozostałe składniki i zmiel na jednolitą masę. Formuj kulki wielkości orzecha włoskiego i obtocz w panierce i odłóż na talerz/tacę. Wstaw do lodówki przed smażeniem na ok.godzinę.*

Rozgrzej olej w rondlu lub głębokiej patelni do ok. 180ºC. Smaż „falancini” przez 1-2 minuty z każdej strony aż będą rumiane.

Podawaj z tzatzykami, zieloną sałatą, prostą surówką z czerwonej kapusty** i chlebkiem pita.


* Zanim ulepisz wszystkie kulki, usmaż próbną, żeby skorygować ewentualne braki przypraw.
** Drobno posiekana czerwona kapusta, sól, pieprz, sok z cytryny, oliwa z oliwek i opcjonalnie odrobina startego na drobnych oczkach imbiru. 

sobota, 12 stycznia 2013

Kopytka z batatów i pasternaku ze smażonym jarmużem i Stiltonem


Testosteron sączy się ze ścian, szef krzycząc wydaje dyspozycje a kucharze posłusznie biegają imitując balet, mijają się w dziwnych pozach, nie gubiąc swojej trajektorii (ani potraw) jak kropki oznaczające samoloty na ekranie wieży kontrolnej. To wszystko przy akompaniamencie trzeszczącego radia, które co chwila zagłuszają metaliczne odgłosy patelni uderzających o płytę kuchenki. Takie jest wyobrażenie pracy w kuchni, taki obraz kreują filmy i programy telewizyjne. Nie mówię, że to nieprawda, ale nie mówię również, że to prawda.


Gordon Ramsay- jego nie trzeba przedstawiać. Marco Pierre White z bandaną na głowie zrewolucjonizował angielską kuchnię, stosując dietę kawowo-papierosowo-bezsenną ocierał się o granicę obłędu. Tom Aikens trafił do podręcznika dla studentów gastronomii z niechlubnego powodu, w ramach kary oparzył swojego podwładnego rozgrzanym nożem za pomyłkę w trakcie serwisu. Maczo-szefowie, krew, pot i łzy czyli „stara szkoła” - to raczej pieśń przeszłości.


Kulinarny świat uległ demokratyzacji i teraz pasja szefa jest uzupełniana pasją jego załogi. Mimo długich godzin spędzonych w kuchni, które teoretycznie pozbawiają możliwości posiadania innego życia oprócz kuchennego, wielu szefów takie posiada lub będąc bardziej dokładnym stara się je posiadać. Nowoczesny a raczej współczesny szef kuchni to po pierwsze kulinarny artysta a po drugie odpowiedzialny biznesmen i kreator własnego wizerunku.


Najważniejsze jest to, że pomimo presji, braku czasu i permanentnego poszukiwania nowych pomysłów i nie ukrywajmy życia w kulinarnej bańce mydlanej, szefowie też są zwykłymi ludźmi, których najczęściej nie stać na jedzenie w dobrych/drogich restauracjach ale także nie bardzo ich to interesuje. Oni wolą proste, smaczne, niezbyt wyzywające intelektualnie dania, które popite kieliszkiem dobrego wina lub szklanką piwa zadziałają jak pauza czy reset.


Moją teorię (i praktykę hehe!) podziela przewodnik „Where Chefs Eat”, który polecam zainteresowanym. W końcu dobrze wiedzieć gdzie potencjalnie można znaleźć swojego ulubionego kucharza ;)


Żeby nie być gołosłownym, zapraszam na jedno z moich ulubionych dań spełniających powyższe warunki a nawet więcej…

Kopytka z batatów i pasternaku ze smażonym jarmużem i Stiltonem
(6-8 porcji)

600g batatów
400g pasternaku
50g tartego Parmezanu lub Grana Padano
200g mąki + więcej do posypywania
1 duże żółtko
2 łyżki oliwy z oliwek
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz

1 łyżka masła
Liście z jednej „główki” jarmużu*
Tarta gałka muszkatołowa (do smaku)
100g sera Stilton lub innego pleśniowego
100g prażonych pinioli

Oliwa/Olej do smażenia

Rozgrzej piekarnik do 200ºC. Zagotuj garnek posolonej wody.
Obierz i potnij na równe kawałki bataty i pasternak. Bataty ułóż na blasze a pasternak obgotuj przez 5 minut, wyjmij łyżką cedzakową i dodaj do batatów. Piecz przez 30-40 minut aż warzywa będą miękkie i skarmelizowane na brzegach.

Wyjmij, zmiel blenderem na puree, odstaw do całkowitego wystygnięcia.

Dodaj parmezan, ¾ mąki, żółtko, oliwę, szczyptę soli i pieprzu. Zagnieć ciasto (w razie potrzeby dosypując więcej mąki), podziel je na mniejsze części a następnie na posypanej mąką stolnicy formuj z nich wałki i tnij na „kopytka”.

Gotuj kopytka w dużej ilości posolonej wody przez 1-2 minuty po wypłynięciu na powierzchnię. Przełóż na talerz/blachę i przestudź.

Na patelni rozgrzej odrobinę oleju i masło, smaż kopytka aż się zarumienią, przełóż na talerz, dodaj odrobinę masła, wrzuć jarmuż i podsmaż 2-3 minuty aż zmięknie. Dopraw gałką i odrobiną pieprzu, wymieszaj z kopytkami, posyp skruszonym serem i piniolami.

Smacznego!

* Zamiast jarmużu możesz użyć szpinaku lub liści buraków.
** To świetne samodzielne danie albo dodatek do kotletów mielonych lub smażonej piersi z kaczki.

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Szprotki. Wersja dla dorosłych.


Siedzę  wykończony fizycznie grudniem  patrząc na świeżo upieczony chleb, zapach roznosi się po całym mieszkaniu. Dziś jest Sylwester a ja słucham „Bouillabaisse” Fisha. Wpadając w nastrój nostalgiczny staram się nie zwracać uwagi na uliczne okrzyki i mimo woli wracam myślami do dzieciństwa kiedy rok miał cztery pory, ludzie tradycje i zwyczaje a ja wypieki na twarzy po dniu spędzonym na mrozie. Tak, tak zdecydowanie popadam w nastrój…;)


Kiedy miałem kilka lat prosiłem mamę, żeby kupowała mi szprotki. Wędzone zjadałem w całości, no prawie, bo bez głowy a najlepiej smakowały wyjęte z szarego, otłuszczonego papieru. Szczególnym jednak uczuciem darzyłem te w prostokątnej puszce, którą można było otworzyć załączonym kluczykiem. Podejrzewam, że bardziej byłem zafascynowany możliwością nawinięcia kawałka blachy na kluczyk niż zawartością puszki, chociaż w tamtym czasie była to dla mnie doskonała kombinacja – zabawa i przyjemność! Ach! Ci mali chłopcy…


Ponieważ już nie jestem małym chłopcem postanowiłem zrobić wersję szprotek dla dorosłych czyli od początku do końca przygotowanych „tymi ręcyma” ;)
Zapraszam, będzie pysznie!


Niech 2013 będzie kontynuacją tego co najlepsze w starym roku!

Escabeche ze szprotek z „przypalonymi” szalotkami

Zalewa:
50g cukru
50ml białego octu winnego
500ml wody
4-5 kropli sosu rybnego (fish sauce)
2 ziarna ziela angielskiego
2 liście laurowe
4 ziarna kolendry
4 ziarna czarnego pieprzu
1 ząbek czosnku
1 czerwona papryka (pokrojona w cienkie paski)
10-15 szalotek (obranych i przeciętych na pół)

½ kg świeżych szprotek*
Mąka, sól, pieprz do panierowania

Do podania:
Pumpernikiel
Liście kolendry

W garnku wymieszaj ze sobą wszystkie składniki zalewy oprócz papryki i szalotek. Doprowadź do wrzenia i gotuj na wolnym ogniu przez 10-15 minut.

W międzyczasie mocno rozgrzej patelnię i połóż na nią szalotki (płaską/przeciętą częścią do dołu) i smaż przez minutę lub dwie, żeby się lekko „przypaliły”.

Wymieszaj 3-4 łyżki mąki ze szczyptą soli i kilkoma obrotami młynka do pieprzu. Oprósz mieszanką szprotki i usmaż aż będą rumiane a następnie osusz ręcznikiem papierowym i przełóż do pojemnika, który pomieści również zalewę.

Dodaj szalotki i paprykę do zalewy, zdejmij z ognia i przestudź do ok.40ºC. Następnie zalej usmażone szprotki i odstaw w chłodne miejsce na kilka godzin.**

Podawaj z pumperniklem.

Smacznego!


* lub innej ryby morskiej, np. makreli, śledzi
**ja najbardziej lubię kiedy są podawane w temperaturze pokojowej, w lodówce możesz je przechowywać około 10 dni.

czwartek, 29 listopada 2012

Łopatka wieprzowa ze śliwkami i orzeszkami ziemnymi


Mój kolega mówi, że jajko w koszulce ulepsza każde danie. Ciężko mu się sprzeciwić, chociaż moim zdaniem czerwona papryczka chilli szczególnie w połączeniu z czosnkiem i imbirem czyni cuda i jest często moją tajną bronią. Długie gotowanie na wolnym ogniu z kolei działa na nieatrakcyjne kawałki mięsa jak pocałunek księcia z bajki na żabę ;)


Dlatego dzisiaj polecam jedno z moich ulubionych połączeń. Standard dalekowschodni, idealne połączenie smaków na jesienny obiad.


Jakie są Wasze uniwersalne ulepszacze? Na pewno takie macie :)


Łopatka wieprzowa ze śliwkami i orzeszkami ziemnymi
(6-8 porcji)

1½ kg łopatki wieprzowej

Marynata:
5 łyżek wina ryżowego
4 łyżki jasnego sos sojowego
2 łyżki ciemnego sosu sojowego
Kawałek imbiru wielkości kciuka (starty na małych oczkach)
3 ząbki czosnku (drobno posiekane)
½ czerwonego chilli (bez pestek, krążki)

Olej do smażenia
1 średnia cebula (drobno posiekana)
3 ząbki czosnku (drobno posiekane)
½ czerwonego chilli (bez pestek, krążki)
2 średnie pomidory (ćwiartki)
2 gwiazdki anyżu
1½ łyżeczki przyprawy „5 smaków”
1 laska cynamonu
2 łyżki brązowego cukru
½ litra bulionu (najlepiej drobiowego)
8-10 śliwek (ćwiartki)
Pęczek dymki (krążki)
50g orzeszków ziemnych (prażonych i drobno posiekanych)

Potnij mięso na duże kawałki (5cmx5cm), włóż do miski, dodaj składniki marynaty i wymieszaj. Przykryj i wstaw do lodówki do zamarynowania na 3 godziny (najlepiej 24).

Rozgrzej piekarnik do 160ºC. Przygotuj brytfannę lub inne naczynie żaroodporne.
W brytfannie rozgrzej 2 łyżki oleju. Podsmaż cebulę, czosnek, chilli, pomidory, anyż, przyprawę „5 smaków” i cynamon. Podsmaż delikatnie aż cebula będzie miękka. Wsyp cukier i zwiększ ogień, wyjmij mięso z marynaty i dodaj do cebuli z przyprawami. Smaż przez kilka minut, ale uważaj, żeby nie rumienić mięsa. Następnie wlej marynatę i bulion, zamieszaj dokładnie, przykryj i wstaw do piekarnika na półtorej godziny.

Zdejmij folię, dodaj śliwki i kontynuuj pieczenie przez godzinę (bez przykrycia). Zbierz nadmiar tłuszczu z powierzchni, wyjmij mięso i śliwki łyżką cedzakową do miski. Zwiększ ogień i zredukuj sos do „syropowej” konsystencji gotując przez 10-15 minut. Przełóż mięso i śliwki do sosu, zagrzej i podawaj posypane dymką i orzeszkami. Świetnie smakuje z ryżem gotowanym z kardamonem.

sobota, 24 listopada 2012

Łupacz na puree z topinamburu i brukwi z salsą kolendrową


Uwielbiam komentarze w stylu: „krewetki? łeee-robale!”, „puree- nie, mam złe skojarzenia”, „nie lubię ryb bo mają ości”, „piękne danie, ale ja poproszę bez tego, tego i tamtego”„Cywilom” je wybaczam, ale jeżeli padają z ust kogoś kto nazywa się miłośnikiem dobrego jedzenia to tylko w wypadku przedstawienia sensownego uzasadnienia, chociaż najbardziej doradzam przemilczenie ;)


Gdzie zaczyna a gdzie kończy się prawdziwy foodie? Czy wystarczy o sobie tak powiedzieć i już się nim jest? Czy można być foodie i nie poszerzać swoich kulinarnych horyzontów? Dać się zastraszyć traumom z dzieciństwa i smakowo poruszać tylko w swojej wygodnej przestrzeni kilku ulubionych smaków?


Pytam, ponieważ kilka miesięcy temu uczestniczyłem w dyskusji z pewną imponującą swym kulinarnym zacięciem (przynajmniej na pierwszy rzut oka) grupą miłośników jedzenia. Zapytałem o szansę wprowadzenia do ich jadłospisu brukwi. Otrzymałem wiele emocjonalnie naładowanych odpowiedzi, głównie negatywnych, część posądziła mnie o chęć przeniesienia ich w czasy okupacji, mimo tego, że oni sami urodzili się długo po a inni byli (chyba) zniesmaczeni próbą karmienia ich jedzeniem dla zwierząt. Kiedy emocje opadły znalazło się paru odważnych, którzy przyznali się do spożywania… brukwi oczywiście.


 Muszę przyznać, że nie jestem poszukiwaczem ekstremalnych doznań kulinarnych, ale zawsze daję kredyt zaufania nowemu składnikowi czy daniu. „Biesiadni obrzydzacze” nie mieli wielkiego wpływu na moje podniebienie aczkolwiek przyznaję, że słabsze jednostki mogłyby zostać zdeformowane przez takie zachowanie. Te westchnięcia, okrzyki, miny, sami wiecie o czym mówię… ja im mówię nie!


Brukiew i topinambur to jedno z moich ulubionych połączeń. Do pieczonych mięs, do ryb a nawet kiełbasek z grilla czy ogniska – sprawdza się doskonale, smakuje świetnie i kolorem ożywia talerz :)

Łupacz na puree z topinamburu i brukwi z salsą kolendrową
(4 porcje)

4x 150-200g porcje fileta z łupacza lub dorsza
Sól morska
Olej do smażenia

Puree:
250g brukwi (obranej i pociętej w równe kawałki)
250g topinamburu (obranego i pociętego w równe kawałki)
50g masła
Sok z cytryny (do smaku-opcja)
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz

Salsa:
Duży pęczek kolendry
1/2 zielonego chilli
1 ząbek czosnku
Skórka starta z ¼ cytryny
Sok z ¼ cytryny
3-4 łyżki oliwy z oliwek

Przypraw filety solą (obficie, ale bez przesady!), przykryj i wstaw do lodówki na czas gotowania puree (ok. 30 minut). To spowoduje, że ryba nabierze bardziej zwartej konsystencji.

Zalej warzywa obficie wodą i ugotuj do miękkości. Odcedź na durszlaku, zostaw na 2-3 minut do odparowania, przełóż do garnka/pojemnika dodaj masło i zmiel blenderem na jednolitą masę. Dopraw solą, pieprzem i odrobiną soku z cytryny. Odstaw w ciepłe miejsce.

W międzyczasie posiekaj drobno (ale nie bardzo drobno, żeby nie wyszło z tego pesto)  liście kolendry, dodaj posiekaną papryczkę chilli, posiekany i rozgnieciony czosnek, wymieszaj z resztą składników.

Opłucz rybę z soli i osusz ręcznikiem papierowym. Rozgrzej olej na patelni (średni gaz), połóż filety skórą do dołu i smaż przez 2-3 minuty, odwróć smaż kolejne 2-3 minuty, odwróć ponownie i posmaruj rybę salsą. Zmniejsz ogień, po minucie zdejmij z ognia i podawaj z puree i brokułami lub innymi zielonymi warzywami*.


*Czas smażenia oczywiście może być różny w Twoim przypadku, wszystko zależy od wielkości ryby, jej temperatury i temperatury patelni.
** Możesz rybę upiec w piekarniku lub pod grillem, jak wolisz, ważne żeby salsę dodać pod koniec i żeby ona „ugotowała się” tylko temperaturą emitowaną przez mięso ryby.

czwartek, 15 listopada 2012

Tajski burger z majonezem teriyaki


Właśnie trzymam w ręku Monitor Magazine, w którym znajduje się pierwszy numer magazynu WhitePlate. Zanim otworzyłem kopertę, w której do mnie dotarł (jeszcze raz dzięki Michał!), odłożyłem ją na chwilę, tak jakbym chciał przedłużyć ten moment wewnętrznej radości, która kłębiła mi się gdzieś w okolicach żołądka. Wiedziałem, że jest w nim mój tekst, wiedziałem, że na stronie 116-tej, ale nadal był to przeżycie lekko surrealistyczne. Otworzyłem, cieszę się jeszcze bardziej. Monitor Magazine, White Plate i ja… Kochani (no dobra, mówię to głównie do siebie) to się dzieje naprawdę! ;)


Napisałem „Kilka słów o bistronomii”, ale też o tatuażach, wąsach, dżinie i burgerach. Powiem tak: czek diz ałt!


A teraz z trochę innej beczki. Każdy ma swoją idealną wizję burgera, ba, znam nawet takich, którzy prowadzą rankingi a ja dzisiaj przedstawiam Wam mojego nowego faworyta. Pomysł na jego zrobienie podpowiedziała mi Jing- moja tajska przyjaciółka, resztę wykoncepowałem sam ;)


Tajski burger z majonezem teriyaki
(6-8 porcji)

1kg mielonej wołowiny
50g dymki (spring onions)
25g kolendry
50g tajskiej, zielonej pasty curry (polecam Mae Ploy)
1 mała zielona papryka
100ml mleka kokosowego
1 jajko
1 łyżka sosu rybnego (fish sauce)
Olej do smażenia

Majonez teriyaki:
4 łyżki majonezu
1 łyżka sosu teriyaki Kikkoman

Zielona sałatka:
1 ogórek (cienkie plastry)
Pęczek dymki (cienkie, ukośne plastry)
Mały pęczek kolendry (listki)
Kilka liści sałaty

Potnij dymkę w grube (3-4 mm) plastry, umyj i osusz. Paprykę potnij w kostkę wielkości zbliżonej do plastrów dymki a kolendrę drobno posiekaj. Wymieszaj dokładnie z pozostałymi składnikami i uformuj burgery.

Żeby zrobić majonez teriyaki połącz ze sobą obydwa składniki. Wymieszaj dokładnie aż majonez uzyska jednolity kolor.

Usmaż burgery na rozgrzanym oleju. Powinny być zrumienione z obu stron i soczyste w środku. Podobno warunkiem uznania kotleta mielonego za burgera jest jego spłaszczenie łopatką podczas smażenia ;)

Podawaj w podgrzanej bułce własnego wyboru lub wyrobu posmarowanej majonezem teriyaki z zieloną sałatką.

Smacznego!

Browarnik Tomek poleca popić takim oto piwem : Pinta- Imperium Atakuje