czwartek, 16 lipca 2015

Umarł blog niech żyje blog!

Jak nietrudno zauważyć blog umarł śmiercią naturalną lub jak kto woli zawiesił działalność na czas bliżej nieokreślony. Powód jest bardzo prosty, jestem bardzo zajęty zawodowo, ale ku pocieszeniu nadal można mnie czytać w Monitor Magazine 


lub śledzić na instagramie, do czego gorąco zachęcam. Często o Was myślę i szczerze żałuję, że nie nie starcza mi czasu na nasze wspólne gotowanie.


Pozdrawiam, sciskam & całuję !

Arek 

wtorek, 26 listopada 2013

Pieczone marchewki z kasztanatkowym pesto

Gdyby Bóg chciał, żebym jadł jedną z tych rzeczy ( tu wskazał z niesmakiem na sałatę i marchewkę, które akurat myłem) stworzyłby mnie królikiem. Nieprawdaż? - przywitał mnie dostawca ryb wyrywając z porannego zamyślenia jakby wzywając moje ciało astralne do nagłego powrotu. 


Patrzyłem na niego w otępieniu jak zaciska mocno usta i marszczy brwi, bujając przy tym głową jakby tysiąckrotnie potwierdzając swoją tezę. W panice szukałem w głowie odpowiedzi, która nie zaogniłaby dyskusji, kiedy on wypalił - ale jem buraki, nawet surowe...


Cóż, muszę przyznać, że też jestem typem mięsożernie zaprogramowanym i w większości wypadków bezmięsny obiad może wywołać u mnie niedosyt a w skrajnych przypadkach zdenerwowanie, żeby nie powiedzieć złość. Nie dostaję jednak szału na sam widok sałaty a co więcej coraz częściej łapię się na tym, że lubię gotować warzywa, które potrafią być równie (jeżeli nie bardziej) wdzięcznym co zwierzęce proteiny materiałem do kreatywnej zabawy w kuchni.


Dlatego dzisiaj zapraszam na marchewkową metamorfozę :)


Pieczone marchewki z kasztanatkowym* pesto

1 pęk marchwi z natką
200-250g jadalnych kasztanów (lub 100g upieczonych)
2 ząbki czosnku
50g tartego parmezanu
200ml oleju rzepakowego
Łyżeczka octu sherry
Płatki soli morskiej (np. Maldon)
Czarny pieprz (młotkowany)

Rozgrzej piekarnik do 200⁰C.

Odetnij natkę, umyj i osusz. Wyszoruj marchewki, osusz, ułóż na blasze, skrop oliwą i przypraw solą i pieprzem.

Ostrym nożem ostrożnie natnij krzyżyk na każdym kasztanie i ułóż je na blasze.

Wstaw obie blachy do piekarnika i piecz przez 30 minut (marchewki mogą zająć trochę dłużej**). Jeżeli nie chcesz się spieszyć wstaw marchewki 15 minut później co pozwoli Ci w spokoju zrobić pesto ;)

Wyjmij kasztany z piekarnika, odstaw na 5 minut a następnie obierz.

Wrzuć do blendera natkę, 100g upieczonych kasztanów, czosnek, parmezan, ocet i wlej olej. Przypraw szczyptą soli i pieprzu, zmiel.

Wyjmij marchewki z piekarnika, wymieszaj z kilkoma łyżkami pesto i podawaj jako samodzielne danie lub jako dodatek.

Resztę pesto możesz zużyć do makaronów, sałatek lub „smarowidła” do kanapek, inne zastosowanie mile widziane w komentarzach ;)


*© haha!
**powinny być miękkie, z „al dente” środkiem.

czwartek, 21 listopada 2013

Magdalenki z rumem i karmelizowaną dynią

Moje posty stają się coraz krótsze i coraz rzadsze. Nasila się to szczególnie jesienią. Spokojnie, pracuję nad tym. Właśnie jestem w trakcie namierzania mądrali, która wymyśliła zmiany czasu...


Nigdy tego nie rozumiałem i nie trafia do mnie argument ekonomiczny. Wiem jedno, jestem jeszcze bardziej zmęczony i mam wrażenie ciągłego niedoczasu a kiedy się przyzwyczaję nadchodzi kolejna zmiana. AAAAA! Chciałoby się krzyknąć.


W ogóle ostatnio jestem w nastroju pt. „nie mogę już znieść ludzkiej głupoty i bezsensownych pomysłów”, ale o tym może innym razem.
Na osłodę zostawiam Was sam na sam z magdalenkami. Ostrzegam jednak wszystkich panów, że są na tyle wciągające, że może zdarzyć się, że będziecie się ich domagać przez sen ;)


Magdalenki z rumem i karmelizowaną dynią
(24 sztuki)

2 średnie jajka
100g cukru
100g miąższu z pieczonej dyni*
110g mąki
¾ łyżeczki proszku do pieczenia
1 laska wanilii
1 łyżka rumu
100g roztopionego masła

+masło & mąka do posmarowania i posypania blachy

Zacznij od upieczenia dyni.
Rozgrzej piekarnik do 200⁰C, utnij 200-300g kawałek dyni, ułóż na blasze i piecz przez 20 minut, następnie przewróć i piecz przez kolejne 15-20 minut aż dynia będzie miękka i lekko skarmelizowana. Ostudź, odmierz 100g, odstaw na później.

Przesiej przez sitko mąkę i proszek do pieczenia, rozetnij laskę wanilii i wyskrob pestki.

Wymieszaj jajka z cukrem (używam trzepaczki). Kiedy cukier się roztopi a „masa” nabierze lekkości dodaj dynię, wymieszaj. Następnie dodaj pozostałe składniki oprócz masła i ponownie wymieszaj.

Dodaj masło, wymieszaj, wstaw do lodówki na 1-2 godziny.

Posmaruj formę masłem i oprósz mąką. Nałóż ciasto i piecz przez 15 minut w temperaturze 180⁰C.

Wyjmij upieczone magdalenki z formy i (o ile się powstrzymasz) ostudź na metalowej kratce.

Polecam podanie z syropem rumiankowym.


*użyłem dyni piżmowej

niedziela, 13 października 2013

Tapenade z fig i oliwek

Długo się nie odzywałem, nie wiem czy ktoś to w ogóle zauważył, tęsknił... haha! 


Mówiąc skrótem w zbyt wielu miejscach musiałem być w zbyt krótkim czasie. Wiem, że to stara, powracająca wymówka, dlatego zająłem się tym (czasem i miejscem) dogłębniej i zamieściłem swoje przemyślenia w felietonie, który znajdziecie najnowszym wydaniu Monitor Magazine.


Przez dwa tygodnie września ładowałem baterie smażąc się na Teneryfie, niestety mam wrażenie jakby to było rok temu... a od paru miesięcy piszę bloga Zupa z Bobra dla zwierciadlo.pl.


Dość tłumaczenia i nudzenia, czas na przepis!

Tapenade z fig i oliwek

4 duże, dojrzałe figi
Garść czarnych oliwek*
1-2 anchovies
1/2 ząbka czosnku
1 cm czerwonego chilli
1 łyżka pistacji
1 łyżeczka kaparów
1 łyżeczka musztardy ziarnistej
Skórka starta z ½ pomarańczy
5-6 łyżek oliwy z oliwek
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz

Potnij figi na kawałki i zmiksuj blenderem z pozostałymi składnikami (oprócz soli i pieprzu) na gładką masę. Dopraw solą i pieprzem do smaku a jeżeli „tapenada” jest zbyt gęsta/sucha dodaj więcej oliwy lub soku z pomarańczy.

Doskonale pasuje jako dodatek do jagnięciny, kaczki lub gęsi. Ze świeżym chlebem nie ma sobie równych ;)


*Najlepiej macerowanych a nie z zalewy.

niedziela, 8 września 2013

Pikantna salsa śliwkowa z brandy i pistacjami

Kiedy myślę o śliwkach nie myślę o nich jako ulubionych owocach, raczej myślę ulubionych przetworach. Nalewka śliwkowa, śliwowica, powidła, pieczone w cieście... Nie wiem skąd to lekko-paradoksalne podejście, które powoduje, że nie przepadam (choć jadam) za surowymi a uwielbiam przetworzone.


Może są zbyt pospolite? Kiedy dorastałem były wszechobecne, pewnie dlatego ich tak nie doceniam, mówiąc dokładniej przeoczam. A może to przez tą małą przygodę z przedawkowaniem czy jak kto woli skórką przyklejoną do żołądka, po której przez wiele lat rozgryzałem je tylko po to żeby mieć pestkę do „strzelania” z palców haha!


Teraz jadam je w każdej postaci, chociaż zapytany znienacka, na pewno nie umieściłbym ich w pierwszej piątce ulubionych owoców, ale zdroworozsądkowo i statystycznie tam się znajdują ;) Nie ma co dywagować i bić piany, zapraszam na obłędny dodatek do ryb i mięs a szczególnie łososia lub kaczki. Prościej i smaczniej już nie można.


Pikantna salsa śliwkowa z brandy i pistacjami
(4-6 porcji)

350-400g dojrzałych, ale twardych śliwek*
Szczypta brązowego cukru (do smaku)
1 mała czerwona cebula
3 dymki lub mały pęczek szczypiorku
1 mały pęczek kolendry
1 czerwona papryczka chilli
5-6 łyżek oleju rzepakowego
2-3 łyżki brandy lub śliwowicy
½ łyżeczki soli morskiej
2-3 łyżki posiekanych pistacji
Potnij śliwki w co najmniej półcentymetrową kostkę, wymieszaj z cukrem i odstaw. Drobno posiekaj cebulę, dymkę, kolendrę i chilli, dodaj do śliwek. Wymieszaj z olejem i brandy, dopraw solą i odstaw na 10-15 minut. Przed podaniem posyp pistacjami. Podawaj z łososiem i gotowanymi, zielonymi warzywami.

* idealnie węgierek

czwartek, 18 lipca 2013

Stek wołowy nacierany kawą i kolendrą

Któregoś ranka, kiedy byłem na stażu w In de wulf,  po przyjściu do pracy zastałem Chefa Kobe i jego znajomego rzeźnika podziwiających wielki antrykot z kością. Jeden z panów miał w ręku piłę a drugi długi nóż, obaj zachwyt i ekscytację na twarzach. Nie zwracali w ogóle uwagi na to, że my biegaliśmy w okół nich na wysokich obrotach przygotowując się do lunchu.


Tuż przed serwisem pojawiła się ekipa filmowa, która kręciła materiał o poszukiwaniu najlepszego steka na świecie, co rozwiązało zagadkę „flinsotonowych żeberek” na stole. Mieli już na koncie Le Chateaubriand Inaki Aizpitarte i kilka innych miejsc we Francji a byli w drodze do Faviken i Momofuku. Kobe przygotował im podsmażony i upieczony w bardzo wysokiej temperaturze (ponad 300⁰C) antrykot z kością, który przyprawił tartym, suszonym sercem wołowym. Kiedy stek skończył swoją pracę aktorską, sprawdziliśmy jego walory smakowe. Okazał się profesjonalistą, był niezaskakująco dobry.


Na przygotowanie dobrego steka w 90% składa się jakość mięsa a pozostałe 10 to umiejętność powstrzymania się przed jego zniszczeniem przez przesmażenie ;) . Mimo tego, czasami nachodzą (przynajmniej mnie) pomysły urozmaicenia czy też poprawienia jego smaku. Tak było z dzisiejszym przepisem, który powstał z nudów i mojej miłości do kawy. Od lat sprzedaję steki cajun, pomyślałem więc dlaczego nie poeksperymentować z inną mieszanką.

Oto efekt, przyznam, że wyszedł to smak bardzo „męski”, głęboki, aromatyczny a jednocześnie rześki. Bardzo podkreślający i uwydatniający smak wołowiny. Zapraszam do krytyki :)


Stek wołowy nacierany kawą i kolendrą
(4 porcje)

4 duże steki wołowe1
2 łyżki mielonej kawy
2 łyżki papryki
1 łyżka papryki wędzonej
1 łyżka ziaren kolendry
1 łyżka gorczycy
1 łyżeczka świeżo mielonego pieprzu
1 łyżeczka soli morskiej

Rozgrzej suchą patelnię i upraż ziarna kolendry i gorczycy przez 1-2 minuty lub do momentu aż kolendra nabierze mocnego aromatu a gorczyca zacznie „wystrzelać”. Następnie zmiel w moździerzu lub młynku. Wymieszaj z pozostałymi składnikami.

Natrzyj mięso powstałą mieszanką, przykryj i wstaw do lodówki na kilka godzin. Wyjmij na godzinę przed smażeniem, żeby nabrało temperatury pokojowej. Strząchnij nadmiar przypraw i smaż na rozgrzanym grillu (smażąc na patelni oczywiście musisz użyć oleju) aż osiągnie poziom wysmażenia jaki lubisz. Pamiętaj jednak, żeby przed podaniem mięso odpoczęło 5-10 minut.

1.       Tym razem użyłem cięcia zwanego sirloin, ale bavette również świetnie się sprawdził.

środa, 3 lipca 2013

Chimichurri. Najlepszy? Najlepsza? Najlepsze?

Panie! Dlaczego umieściłeś mnie w niewłaściwej epoce? – czasami zadaję to pytanie niekoniecznie patrząc w niebo. Podejrzewam, że chodzi tutaj o minimalną czasową desynchronizację aczkolwiek robiącą wielką różnicę w jakości mojego życia ;) A może to jest związane z wiekiem? Faza pytań egzystencjalnych, poszukiwanie prawdy, celu i ... sami wiecie – odkąd dorosłem do butów numer 7 nieco dokładniej rozglądam się za siebie...1


Kto wymyślił słowo najlepszy? Mam wrażenie, że nie był to najlepszy pomysł. Chociaż to nie idee są głupie a ich wypaczenia po wprowadzeniu w życie. O czym mówię? O tym, że gastronomia a co za tym idzie blogi kulinarne jako jej satelity również powinny się od idei najlepszości trzymać jak najdalej. Dlaczego chcemy być najlepsi (to jeszcze jestem w stanie zrozumieć)? Dlaczego nazywamy się najlepszymi (tego już nie rozumiem)? Czy nie wystarczyłoby być sobą, ścigać się ze sobą swoimi umiejętnościami, słabościami i tylko wymieniać doświadczeniami? Rene Redzepi powiedział kiedyś-  „Noma najlepsza? Na pewno tak, jak zapytacie moją mamę, wtedy na pewno tak”. I to jest rozumowanie, którego polecam się trzymać ;)


Uprzedzając wszystkie ewentualne próby uzmysłowienia mi, że żyjemy w bardzo konkurencyjnych czasach i każdy chce zarobić lub skapitalizować swój poświęcony czas i wysiłek, etc, odpowiadam: jestem tego świadomy, ale jako kucharz i bloger z zamiłowania do sztuki kulinarnej a nie tymczasowej „mody na gotowanie” nie zgadzam się na to. Jak dziecko w supermarkecie przy stoisku ze słodyczami rzucam się na podłogę i biję pięściami i nogami w podłogę. Protest na całego!


Ile już zarobiłeś na blogu? – zapytał mnie 5 minut wcześniej poznany człowiek na imprezie. Zdębiałem i zastanawiałem się zawzięcie czy od mojego ostatniego wyjścia na domówkę zmienił się savoir vivre? Nie po to piszę... Lajki, statystyki, ceny, rozmiary banerów, zaproszenia do telewizji śniadaniowych, .... wpisz co lubisz... – to nie jest istota blogowania, to przyjemny skutek uboczny. Szukanie czy też obwieszczanie najlepszości powoduje bezsensowne napięcia, wyścigi i czepialstwo czy pate to jeszcze pâté a może to tylko pasztet? Gotowanie wymaga wiele poświęcenia i pozytywnych uczuć a żeby być dokładnym i niestety górnolotnym – miłości a ta zaczyna się tam gdzie kończy duma, która nie pozwala nam się dzielić. A dzielenie się jest sensem zarówno gotowania jak i blogowania.


To trochę tak jak z dumnymi Brytyjczykami i ich widzeniem świata. Kanał Angielski czyli La Manche, Falklandy czyli Malwiny a po co zastanawiać się czy Falklandy to Malwiny czy Malwiny to Falklandy, lepiej wypić dobrego Malbeca w Buenos Aires jedząc steka z chimichurri i cieszyć się życiem.


A żeby tak daleko nie jechać, spróbujcie mojej, miętowej wersji chimichurri2 już teraz. Powiem tylko, że idealnie zgrywa się z burgerami z długo duszonym a potem grillowanym karczkiem jagnięcym.

Miętowe chimichurri

1 pęczek mięty
1 pęczek kolendry
4 ząbki czosnku
100ml oliwy z oliwek lub dobrej jakości oleju
2 łyżki octu sherry (może być winny czerwony)
1-2 szczypty płatków suszonego chilli
½ -1 łyżeczki soli morskiej
świeżo zmielony pieprz

Posiekaj zioła i czosnek, dodaj pozostałe składniki, wymieszaj, spróbuj, ewentualnie dodaj troszkę więcej soli, odstaw na 15-20 minut. Gotowe. Przechowuje się w lodówce 2-3 dni w stanie doskonałym a potem zaczyna tracić swój urok.

1.Wojciech Waglewski – Voo Voo – Urosłem, płyta „Z kobietami”.

2.W wersji podstawowej chimichurri to mieszanka pietruszki i oregano.