Panie! Dlaczego
umieściłeś mnie w niewłaściwej epoce? – czasami zadaję to pytanie niekoniecznie
patrząc w niebo. Podejrzewam, że chodzi tutaj o minimalną czasową desynchronizację
aczkolwiek robiącą wielką różnicę w jakości mojego życia ;) A może to jest związane
z wiekiem? Faza pytań egzystencjalnych, poszukiwanie prawdy, celu i ... sami
wiecie – odkąd dorosłem do butów numer 7
nieco dokładniej rozglądam się za siebie...1
Kto wymyślił
słowo najlepszy? Mam wrażenie, że nie był to najlepszy pomysł. Chociaż to nie
idee są głupie a ich wypaczenia po wprowadzeniu w życie. O czym mówię? O tym,
że gastronomia a co za tym idzie blogi kulinarne jako jej satelity również
powinny się od idei najlepszości trzymać jak najdalej. Dlaczego chcemy być
najlepsi (to jeszcze jestem w stanie zrozumieć)? Dlaczego nazywamy się
najlepszymi (tego już nie rozumiem)? Czy nie wystarczyłoby być sobą, ścigać się
ze sobą swoimi umiejętnościami, słabościami i tylko wymieniać doświadczeniami? Rene
Redzepi powiedział kiedyś- „Noma najlepsza? Na pewno tak, jak zapytacie
moją mamę, wtedy na pewno tak”. I to jest rozumowanie, którego polecam się
trzymać ;)
Uprzedzając
wszystkie ewentualne próby uzmysłowienia mi, że żyjemy w bardzo konkurencyjnych
czasach i każdy chce zarobić lub skapitalizować swój poświęcony czas i wysiłek,
etc, odpowiadam: jestem tego świadomy, ale jako kucharz i bloger z zamiłowania
do sztuki kulinarnej a nie tymczasowej „mody na gotowanie” nie zgadzam się na
to. Jak dziecko w supermarkecie przy stoisku ze słodyczami rzucam się na
podłogę i biję pięściami i nogami w podłogę. Protest na całego!
Ile już zarobiłeś
na blogu? – zapytał mnie 5 minut wcześniej poznany człowiek na imprezie.
Zdębiałem i zastanawiałem się zawzięcie czy od mojego ostatniego wyjścia na
domówkę zmienił się savoir vivre? Nie po to piszę... Lajki, statystyki, ceny,
rozmiary banerów, zaproszenia do telewizji śniadaniowych, .... wpisz co
lubisz... – to nie jest istota blogowania, to przyjemny skutek uboczny. Szukanie
czy też obwieszczanie najlepszości powoduje bezsensowne napięcia, wyścigi i czepialstwo
czy pate to jeszcze pâté a może to tylko pasztet? Gotowanie wymaga wiele
poświęcenia i pozytywnych uczuć a żeby być dokładnym i niestety górnolotnym –
miłości a ta zaczyna się tam gdzie kończy duma, która nie pozwala nam się
dzielić. A dzielenie się jest sensem zarówno gotowania jak i blogowania.
To trochę tak jak z dumnymi Brytyjczykami i ich widzeniem świata. Kanał
Angielski czyli La Manche, Falklandy czyli Malwiny a po co zastanawiać się czy
Falklandy to Malwiny czy Malwiny to Falklandy, lepiej wypić dobrego Malbeca w
Buenos Aires jedząc steka z chimichurri i cieszyć się życiem.
A żeby tak daleko nie jechać, spróbujcie mojej, miętowej wersji chimichurri2
już teraz. Powiem tylko, że idealnie zgrywa się z burgerami z długo duszonym a
potem grillowanym karczkiem jagnięcym.
Miętowe chimichurri
1 pęczek mięty
1 pęczek kolendry
4 ząbki czosnku
100ml oliwy z oliwek lub dobrej jakości oleju
2 łyżki octu sherry (może być winny czerwony)
1-2 szczypty płatków suszonego chilli
½ -1 łyżeczki soli morskiej
świeżo zmielony pieprz
Posiekaj zioła i czosnek, dodaj pozostałe składniki, wymieszaj, spróbuj,
ewentualnie dodaj troszkę więcej soli, odstaw na 15-20 minut. Gotowe.
Przechowuje się w lodówce 2-3 dni w stanie doskonałym a potem zaczyna tracić
swój urok.
1.Wojciech Waglewski – Voo Voo – Urosłem,
płyta „Z kobietami”.
2.W wersji podstawowej chimichurri to mieszanka pietruszki i oregano.