Mówiąc o kuchni fusion, często podpisywałem się pod twierdzeniem fusion is (to often) confusion a jednocześnie często moje potrawy były odbierane jako fusion. Niejednokrotnie zmuszało mnie to do bardzo pokrętnych (ponieważ skomplikowanych) odpowiedzi, tłumaczeń i wykazywania subtelnych różnic między tym co robię a kuchnią fusion. Jest to bardzo lotne określenie, które przez swoją marketingową lekkość szybko znalazło wielu orędowników, ale paradoksalnie prowadzi ciężki żywot a wręcz odchodzi w niebyt. Prawdziwe fusion to sztuka, która udała lub wciąż udaje się niewielu, a używanie kilku składników z różnych stron świata to jeszcze nie fusion – moim zdaniem to globalne i nowoczesne gotowanie. Możecie się ze mną oczywiście nie zgodzić, ale tak to widzę.
Etykietki są dobrym drogowskazem dla kolacyjnych gadaczy, którzy przerzucając się nimi w rozmowie mogą podbudować swoją wartość jako znawcy tematu, ale rzadko stoi za tym doświadczenie i zrozumienie tematu. Pamiętam pewnego pana, mówiącego bardzo pięknie i kwieciście, który oszołomił współbiesiadników swym wywodem na temat mojego ajvaru a szczególnie jego „ zbyt głębokiej i zbyt świeżej nuty pomidorowej”. Kiedy triumfalnie unosił się nad stołem, puchnąc z dumy i samozadowolenia usłyszał moje: ale w składzie nie pomidorów… Moment konsternacji wydawał się nie mieć końca. Nie chodzi o to, że utarłem komuś nosa (chociaż to zaskakująco miłe uczucie haha), chodzi o rozmowę, wymianę doświadczeń a nie mówienie, w celu słuchania własnego głosu. Nowoczesne (i nie tylko) gotowanie to właśnie rodzaj rozmowy, wymiany doświadczeń, opowiadanie historii a źle zrobione fusion, to… ten pan mądrzący się przy stole.
O wiele więcej możemy nauczyć się o swoich preferencjach smakowych podchodząc do jedzenia i gotowania z umysłem otwartym, brakiem zahamowań i przede wszystkim opierając się na własnym podniebieniu. Próbując, próbując, próbując. Wtedy nie potrzebujemy etykiet…
Anna Hansen z Modern Pantry w Londynie też nie lubi określania jej gotowania mianem fusion, nazywa je modern. Ja też tak uważam i chętnie dodałbym, wielkomiejskie, kosmopolityczne. Jej dania są pozornie proste - dla domorosłych znawców mało interesujące (no chyba, że gdzieś wyczytają inaczej hehe), ale zawsze pełne smaku. Polecam omlet z krewetkami macerowanymi w cukrze z chilli i kolendrą. Pracochłonny, ale warto :)
Omlet z krewetkami macerowanymi w cukrze z chilli i kolendrą
(4 porcje)
16 surowych krewetek tygrysich (przeciętych na pół)
1 trawa cytrynowa (rozgnieciona kilkoma uderzeniami wałka i pocięta na kilka części)
30g świeżego imbiru (plastry)
3 liście kaffir lime (pocięte w paski)
1 łyżeczka suszonych płatków chilli
1 łyżka sosu sojowego
1 łyżka sosu rybnego (nam pla)
100g cukru
12 jaj
Sól morska
1 zielone chilli (pestki usunięte i pocięte w super-cienkie plastry)
Kilka dymek ( pocięte w plastry)
Liście kolendry
3-4 łyżki masła
Sambal oelek (opcja)
Żeby zamacerować krewetki wymieszaj krewetki z trawą cytrynową, imbirem, liśćmi kaffir lime, płatkami chilli, sosem sojowym, sosem rybnym i cukrem, przykryj i wstaw do lodówki na 24 godziny. Opłucz krewetki i osusz ręcznikiem papierowym. Możesz przechowywać je szczelnie zamknięte w pojemniku przez maksymalnie sześć dni.
Najlepiej jest smażyć omlety indywidualnie*. Przeznacz 3 jajka na każdy omlet , rozbełtaj je w miseczce dodając pół łyżeczki sambal (jeżeli używasz). Nie dodawaj soli. Rozgrzej masło na patelni na średnim ogniu. Podziel krewetki na 4 porcje. Kiedy masło zacznie bąbelkować dodaj krewetki, a kiedy są prawie gotowe wlej rozbełtane jajka. Zamieszaj patelnią kilka razy, zmniejsz ogień, posyp chilli i dymką. Kiedy jajka są prawie gotowe złóż omlet na pół używając szpatułki. Serwuj posypany kolendrą i z dodatkiem łyżeczki sabalu.
* Jeżeli chcesz, możesz użyć dużej patelni i usmażyć jeden duży omlet.
Gruszka pod Gorgonzolą. Typowa przystawka w porze jesieni.
13 godzin temu
10 komentarzy:
Arku, "...opierając się na własnym na podniebieniu...:). Omlet i te macerowane krewetki.. - brzmi obłędnie kiedy nawet kolendra mi rośnie na balkonie:), nawet nie będę szukać, bo trwałoby to... ho, ho i jeszcze trochę... Ale gdybyśmy kiedyś się spotkali... przyrządzisz mi taki omlet?
Oj, jestem pewna, ze warto. A z etykietkami tak bywa, ze kiedy sa modne, przyczepia sie je, gdzie popadnie, nie zawsze slusznie. Do Modern Pantry kiedys sie wybiore, bo menu bardzo zacheca do wizyty :)
Rozumiem, że książkę kucharską Anny polecasz?;-) Ten omlet musi być pyszny.
Oj rzeczywiście trochę roboty jest, ale coś mi się wydaje, że zdecydowanie warto się postarać :-) Taki omlet jest tego wart!!! A tak poza tym to rozbawiła mnie Arku Twoja historia o Panu, który wyczuł pomidory tam gdzie ich nie było. Potwierdzam, że tacy ludzie naprawdę istnieją. Niewiele wiedzą, ale mądrują się na całego. Fajnie, że utarłeś jegomościowi nosa!!!
Ewelajno,
oczywiscie ,ze Ci zrobie :))
Maggie,
oj mnie to menu baardzo zacheca ;)
Aniu,
oczywiscie, ze polecam, chociaz robie to intuicyjnie, poniewaz nie mialem tej ksiazki w rekach ;)
Asiu,
naprawde, warto! nawet jezeli zrobisz go w skroconej wersji, np pomijajac sambal, albo marynujac krewetki troche krocej- polecam :)
Witam, zacznę od tego ze zaglądam tu bardzo często i każda potrawa z twojego blogu, która popełnię smakuje nie tylko mi ale całej mojej rodzince:)Twój blog jest wyśmienity!;) A teraz pytanie: Czy zrobić taka tortille, czyli wlać wszystkie jajka na krewetki potem obrócić( tak przynajmniej wygląda twój na zdjęciu)? czy typowy omlet, oddzielnie krewetki i złożyć całość? pozdrawiam
Dziekuje bardzo, bardzo mi milo :D
Ja zawsze robie jak tortille, chociaz ta druga wersja wydaje sie bardziej elegancka, ale na co komu elegancja skoro to takie pyszne ;))
Skladam go na pol kiedy jajka sa prawie gotowe i wtedy dodatkowo posypuje kolendra i dymka.
Pozdrawiam.
Myśląc o kuchni fusion mam mieszane uczucia, z jednej strony myślę o czymś fatalnym w stylu ryba po grecku, schab po żydowsku, ale przecież często taką etykietą określane są właśnie świetnie skomponowane dania jak Twój omlet. To są moje smaki, więc zjadłabym z wielką chęcią, czy to modern, jazz, czy fusion :)
a co tam, że trochę roboty, zapowiada się bajecznie, więc się wysilę :)
Zgadzam się z Tobą, Arek! Globalne gotowanie to bardzo fajne określenie, no i nie takie napuszone i dwuznaczne jak fusion. Nie lubię tego fjużyn.
Prześlij komentarz