środa, 25 kwietnia 2012

Mięsne historie bez cenzury


Mam dzisiaj przepyszne danie i … straszną chandrę. Dół jak Rów Mariański. Nie wiem co z tym zrobić, mam to tak rzadko, że nie wyrobiłem sobie jeszcze mechanizmów obronnych. Jako dziecko czy nastolatek nie uciekałem do lasu albo do domku na drzewie, żeby je przetrzymać. Domek na drzewie to ja z kolegami budowałem, żeby spokojnie oglądać w nim niemieckie gazetki, które tata jednego z chłopaków chował przed nami w górnej szafce segmentu, pod wyprasowanymi obrusami.


Oczywiście poza tym domek na drzewie był naszą bazą, centrum dowodzenia i obserwacji, nieważne, że z widokiem na łąkę, brzozowy las i pole kartofli. Czasami coś przykuwało uwagę i dosiadaliśmy wtedy nasze pomalowane w płomienie rowery i pędziliśmy rozwiązać niezwykle ważną zagadkę, albo sprawdzić odwagę w pojedynku z rogatym baranem. Polegało to na podejściu jak najbliżej bez zostania zaatakowanym, a w przypadku niecierpliwości zwierzaka lub jego właściciela- jak najszybszej ewakuacji! Wiem, że to zabawy archaiczne, to może niestety zdradzać również mój wiek, ale zaręczam (zwracając się do najmłodszych ha!ha!), że wbrew pozorom wymagały one nie lada wyobraźni i…teraz rozumiem co oznacza powiedzenie „kiedyś to były czasy…”.


Piję więc czerwone wino, słucham Jonny’ego Cash’a i żałuję, że piszę w komputerze i nie mogę zostawić czerwonego kółka na papierze na pamiątkę tego dnia. Przecież takie dni też są potrzebne, wprowadzają równowagę (czy wiecie jak długą listę rzeczy dzisiaj przemyślałem?), zwalniają nam tempo. Jak popołudniowa wycieczka nad jezioro w głębi lasu w pierwszych, ciepłych dniach wiosny, kiedy słychać ciszę i echo głupich odgłosów ze skrzypiącego pomostu. Wiem, że jutro wszystko wróci do normy, tak jak zawsze wiedziałem, że zdążymy wyjechać z lasu zanim zrobi się naprawdę ciemno.


Bez takich dni życie byłoby jak chude mięso- piękne, nieskazitelne, łatwe do pokrojenia i przeżucia, ale czy najsmaczniejsze? Trochę jak opowiadanie zbereźnego kawału księdzu po kolędzie, zamieniając wszystkie brzydkie słowa grzecznymi. Ja wolę te marmurkowe, przeszyte „żyłkami” tłuszczu, doświadczone ruchem kawałki jak kark, karkówka czy łopatka, które smakiem chętnie opowiadają nam swoje historie bez cenzury, dzieląc się wszystkimi szczegółami.


Podwójnie marynowany karczek jagnięcy w koperku z oliwą cytrynową i zielonym groszkiem ze świeżymi ziołami
(4-6 porcji)

1kg karczków jagnięcych (filet z karku) lub po prostu karkówki
Olej do smażenia

Marynata I (przed smażeniem):
4 ząbki czosnku
3 łyżeczki soli morskiej
1 pęczek koperku
6 łyżek oliwy z oliwek
Skórka starta i sok z 2 cytryn

Marynata II (po smażeniu)*:
2 ząbki czosnku
Szczypta soli morskiej
6 łyżek oliwy
Sok z ½ cytryny
Pęczek koperku

Zielony groszek ze świeżymi ziołami
500g groszku (może być mrożony)
Łyżka oleju
Łyżka masła
Woda lub lekki bulion z kurczaka
1 ząbek czosnku (drobno posiekany)
1-2 szalotki (krążki)
Skórka z ½ cytryny
Garść czosnku niedźwiedziego (z grubsza pocięty)
Koperek (z grubsza pocięty)
Pietruszka (z grubsza pocięty)
Sól morska
Świeżo zmielony pieprz
100g sera feta

Oczyść mięso z nadmiernego tłuszczu, błon i żył a następnie podziel na kawałki o wadze ok.200g

Zrób pierwszą marynatę. Utrzyj czosnek i sól w moździerzu i dodaj pozostałe składniki marynaty.

Zalej mięso marynatą i wymieszaj, żeby mięso było równomiernie pokryte. Przykryj i odstaw do lodówki na minimum 6 godzin, najlepiej 12.
Rozgrzej piekarnik do 220ºC. Wyjmij mięso z marynaty i osusz ręcznikiem papierowym. Zrób drugą marynatę (w międzyczasie mięso lekko się ogrzeje co ułatwi smażenie) i odstaw ją w ciepłe miejsce. Rozgrzej mocno 2 -3 łyżki oleju na patelni obsmaż mięso przez 3-4 minuty z każdej strony (uważając żeby nie przypalić) aż będzie skarmelizowane, następnie wstaw do piekarnika na 7 minut (powinno być wtedy średnio wysmażone). Wyjmij mięso, włóż do marynaty i obtocz nią lub polej, odstaw na ok. 10 minut w
ciepłe miejsce.

W międzyczasie przygotuj groszek. Podsmaż na oleju szalotkę i czosnek przez 2 minuty, żeby szalotka zrobiła się szklista, ale nie miękka, dodaj masło, groszek i kilka łyżek wody lub bulionu. Wymieszaj i podgrzej przez 2-3 minuty, dodaj zioła i dopraw solą i pieprzem.

Potnij mięso w grube plastry, podawaj z zielonym groszkiem posypanym skruszoną fetą.

*Druga marynata jest tylko odświeżeniem i uzupełnieniem smaku, dlatego nie musi być taka słona i kwaśna.

13 komentarzy:

Aurora pisze...

I to się nazywa być prawdziwym facetem - mieć odwagę przyznać się (przed samym sobą) do doła... Zastanawiałam się wczoraj czy pisać na moim hiper optymistycznym blogu o moim obecnym dole i po Twoim poście mówię sobie i dołom zdecydowane "TAK" :-D

Majana pisze...

Świetne wprowadzenie do dania. Masz talent nie tylko do gotowania,ale i do pisania.
Miłe wspomnienia :) Baran, domek na drzewie i pomalowane w płomienie rowery:) Ach, to były czasy!:)

Pozdrawiam Cię :)

Maggie pisze...

Arku, z taka aura za oknem nie dziwie sie, ze lapia cie dolki... Ja mam na to jedna rade: dobra ksiazka + kubek dobrej herbaty. A jesli to nie pomoze, mozna zawsze ratowac sie czyms smaczym. Dla niektorych bedzie to czekolada, dla innych - karczek jagniecy (skadinad, wspaniale sie prezentujacy).

Ewa pisze...

Jestem bardzo mięsożerna, z wiekiem coraz bardziej - jestem też coraz bardziej tłuszczożerna - to sam smak przecież. Ocenzurowany musi dla mnie byc tylko stek w restauracji. Kilka elementów tego tekstu nasunęło mi skojarzenie z Blaszanym Bębenkiem ...

Fuchsia pisze...

Ja też jeszcze pamiętam czasy, kiedy budowałam bazy, bawiłam się na drzewach i rysowałam kredą domy na osiedlowych uliczkach. Teraz dzieci spędzają cały czas grając na komputerze, a szkoda, bo nikt tak nie rozwija jak kreatywne zabawy na świeżym powietrzu!

A co do mięska - wygląda super. Choć na chandrę mnie bardziej pomógłby rozpustny kawałek ciasta... :)

Monika pisze...

Świetny opis "archaicznych" zabaw. Ja niestety też mogę powiedzieć, że wiem dokładnie co oznacza stwierdzenie "kiedyś to były czasy..." Sama ma teraz dzieci i widzę, że czasy są zupełnie inne. Wcale nie lepsze. Na ulicy pełno "łobuzów", ze szkoły napływają info o pedofilach kręcących się wokół dzieci, jak tu wypuścić potomstwo na dwór...Nawet trzepaka nie mamy :)

Życzę Ci poprawy humoru, oby chandra szybko przeszła!

Karolina pisze...

Na potrzebe wyciszenia i zmierzenia sie z baranem mam jedna rade: kilka dni w Yorkshire. :) Owce i jagnieta mi zagladaja przez okna, mysle, ze znalazl by sie jakis baran, z ktorym moglbys sie ponownie zmierzyc. Ja to robie, jak dzieciak. A spier... az sie za mna kurzy. ;) Tak wiec, jakby co, dawaj znac, pakuj sie i przyjezdzaj(cie).

Z tym miesiem to masz absolutna racje, wczoraj robilam golen wolowa i powiem Ci, ze nie zamienilabym jej na stek z poledwicy. Groszek z feta tez swietny pomysl, choc ja ze swoim zboczeniem dodalabym do niego swiezej miety, zamiast pietruszki. Ale zestaw mistrzowski. :)

Dobrego humoru zycze, mam nadzieje, ze pogoda u Was na poludniu lepsza, bo u mnie masakra jakas od wczoraj, znowu rzeka wylala.

Patrycja pisze...

Arku,
Czyta się Ciebie lepiej niż "Kill Grill":) A ten dół niech sobie idzie już;) Uszy do góry!

Jswm pisze...

to musiało być pyszne!

a tekst sobie wydrukuj i zostaw na nim czerwone kółko, może poprawi Ci humor? ;)

skoraq cooks pisze...

Ha, ha. Ty miałeś domek na drzewie a ja szałasofortecę w lesie. Ach to były czasy;-) A tak poza tym to masz sporo racji. Te gorsze dni też są potrzebne. Choć bardzo ich nie lubimy, to są potrzebne. Mój muzyczny guru, Tomasz Stańko mawia, że te chandry, te złe dni, czasami też mocne upadki z wysokości czynią nas ludźmi z krwi i kości. Wbrew pozorom stąd właśnie czerpiemy siłę, żeby się wydostać z czarnej dziury i zobaczyć upragnione słońce. Poza tym, gdyby cały czas świeciło słońce i cały czas było idealnie i wspaniale, to szybko by Ci się to znudziło. Taka jest ludzka natura. Więc może lepiej, że miewamy chandry, bo potem doceniamy bardziej te dobre chwile :-)
A tak poza tym jak można mieć chandrę, jak się ma takie cuda na talerzu...? ;-P

Monika. L pisze...

Dobre. Porządne i prawdziwe.
Szacunek Kolego.
Ja opędzluję wszystko co dookoła mięsa :)

M.

katie pisze...

A dla mnie najlepszym antidotum jest muzyka. Każda, szczególnie ta ciężka. Zarzucę jakichś Childrenów i uśmiech sam mi wraca na twarz. Oni tak działają. Wiem, ze nie każdy lubi, jednak każdy ma swoją muzykę, która przywraca do pionu :)

buruuberii pisze...

Arku, juz za pozno na slowa otuchy, ale powiem Ci ze usmiechnelam sie nei raz czytajac ten wpis, jednak troche opytmizmu jeszcze tamtego dnai miales :) Porownania zRowem Marianskim gratuluje!

PS. Domyslam sie, ze tata kolegi nie chowal przed wami gazetek z audi, beemwu itp. czterema kolkami :D